Beskid Śląski i Żywiecki. Planując ten wpis, o polecany szlak w tym rejonie spytałam eskpertkę – Kasię Lucky MTB. Podrzuciła pomysł szlaku przez Wisłę Cieńków i szutrówki wokół Baraniej Góry (nawierzchnia jest łatwa, ale trasa Kasi to aż 44 km i 1250 m w górę, więc weźcie to pod uwagę). Hasło do krzyżówki „szlak biegnący w poprzek lub w skos zbocza góry” w słowniku krzyżówkowym. W naszym leksykonie szaradzisty dla wyrażenia szlak biegnący w poprzek lub w skos zbocza góry znajduje się tylko 1 definicja do krzyżówki. Definicje te podzielone zostały na 1 grupę znaczeniową. Jeżeli znasz inne znaczenia dla Trekking w Szwajcarii: 3 propozycje górskich szlaków. Na terenie Szwajcarii znajduje się mnóstwo kilkuset kilometrowych szlaków do trekkingu podzielonych na mniejsze odcinki. Wybraliśmy 3 naszym zdaniem najciekawsze trasy, które sprawdzą się zarówno do wędrówek zimowych, jak i całorocznych. 1. Szlak Jura Crest Trail F16 górski szlak w poprzek; Umocować, rozwiesić coś w poprzek czegoś; Płyta sklejona z cienkich płatów drewna układanych na przemian wzdłuż i w poprzek włókien; Przedzielić coś na połowę, przejść przez środek, w poprzek czegoś; D pasy w poprzek trasy; D16 pasy w poprzek trasy; Wstęga rozwinięta w poprzek mety biegu Na starcie mamy wygodny parking na kilkanaście aut. Dalej długa, gładka, bardzo szeroka, szutrowa autostrada wcięta w zbocza gór. Ładne widoki, umiarkowane nachylenie. Polana Bielawska - Przełęcz Jugowska . Odcinek bardzo podobny w charakterze do poprzedniego. Droga jest ciut węższa, a widoki jeszcze ładniejsze. hukum istri minta cerai suami menolak menurut islam. Krzyżne to jedna z najładniejszych tatrzańskich przełęczy i w sezonie letnim cieszy się sporą popularnością. Zimą jednak mało kto decyduje się tam zapuszczać. Ze względu na znaczne zagrożenie lawinowe, na Krzyżne można iść tylko przy bardzo sprzyjających warunkach. A ponieważ takie obecnie w Tatrach panują, postanowiłem je wykorzystać. Wiele z moich tegorocznych, zimowych planów wymaga, żeby w górach panowały naprawdę dobre warunki. Małe zagrożenie lawinowe, stabilna pogoda, brak niskich chmur – to konieczność, by móc bezpiecznie zdobywać te trudniejsze i rzadziej odwiedzane miejsca. Szczęśliwie, takie sprzyjające okno pogodowe nadeszło już w styczniu. Po zimowym wejściu na Małołączniak, nie miałem konkretnie sprecyzowanego następnego celu. To była raczej pula pomysłów, które chciałem dopasowywać do aktualnych warunków na szlakach. Gdy więc nadarzyła się okazja to kolejnego wyjazdu, trochę się wahałem. Ostatecznie, wybór padł jednak na Krzyżne. Dlaczego właśnie tam? Po pierwsze, sytuacja lawinowa na podejściu wyglądała na bezpieczną. Druga rzecz: bliskość popularnego schroniska na Hali Gąsienicowej dawała nadzieję, że po paru dniach dobrej pogody szlak będzie już przetarty. Krzyżne w zimie – szlaki i zagrożenia Na przełęcz Krzyżne prowadzą trzy szlaki: żółty przez Dolinę Pańszczycy,żółty od Doliny Pięciu Stawów,czerwony (Orla Perć) od Granatów. Pierwszy, choć dość długi, jest najprostszą z opcji. Nie ma na nim technicznych trudności ani dużych ekspozycji. Bez problemu pokona go każda osoba o przyzwoitej kondycji. Druga trasa również nie należy do trudnych, choć posiada parę bardziej stromych i eksponowanych odcinków. Natomiast ostatni wariant, prowadzący przez słynną Orlą Perć, jest przeznaczony raczej wyłącznie dla zaawansowanych turystów. W sezonie letnim Krzyżne cieszy się dużą popularności i po każdej z tras chętnie odwiedzają go ludzie na różnym poziomie górskiego doświadczenia. Natomiast zimą przełęcz świeci pustkami. Powodem jest przede wszystkich wysokie zagrożenie lawinowe, choć długość niektórych prowadzących tam tras też odgrywa sporą rolę. Orla Perć zimą zmienia się w szlak ekstremalnie trudny, którego pokonywanie wymaga bardzo dużych umiejętności oraz trochę sprzętu wspinaczkowego. Trasa od Doliny Pięciu Stawów jest z kolei niebezpieczna ze względu na często schodzące lawiny. Jedyną rozsądną opcją jest więcej wejście przez Dolinę Pańszczycy, jednak i ono wymaga sprzyjających warunków. Problem w tym, że to najdłuższa z tras, przez co niewiele osób wędruje nią podczas krótkich, zimowych dni. Gdy jednak ktoś będzie chciał tam pójść, moim zdaniem powinien wyczekać naprawdę dobrych warunków śniegowych i pogodowych. Niech to będzie lawinowa jedynka z bezpiecznymi północnymi i zachodnimi wystawami oraz stabilna pogoda z niedużym wiatrem i świetną widocznością. A co do wymaganego sprzętu, to oprócz ciepłej, zimowej odzieży, niezbędne będą stuptuty, raki oraz czekan. Wejście na Krzyżne zimą – relacja z wycieczki Dojazd do szlaku Podobnie, jak przy poprzedniej wycieczce, zdecydowałem się na podróż autobusem startującym z Krakowa o godzinie 4:40. Jako, że jest środek tygodnia, nie czuję potrzeby wcześniejszej rezerwacji biletu. Po prostu idę na dworzec, wsiadam i jadę. W Zakopanem jestem około 6:40. Wcześnie, ale okazuje się, że busik do Kuźnic już stoi. Zajmuję w nim miejsce i czekam chwilę, aż w końcu ruszy i zawiezie mnie wraz z kilkunastoma innymi osobami na granicę Tatrzańskiego Parku Narodowego. Dojście do Hali Gąsienicowej przez Dolinę Jaworzynka Wysiadam parę minut po 7-mej i od razu ruszam w stronę wejścia do parku. Jak to przeważnie bywa, przed świtem punkt poboru opłat jeszcze nie działa, więc 5 złotych zostaje w mojej kieszeni. Na Halę Gąsienicową decyduję się iść żółtym szlakiem prowadzącym przez Dolinę Jaworzynka. Jest bardziej narażona na lawiny niż niebieska trasa przez Boczań, ale skoro mamy dziś „jedynkę”, to mogę zafundować sobie jakąś odmianę. Swoją drogą, wchodząc tam, nauczyłem się, że to jednak nie jest „Dolina Jaworzynki”, lecz „Dolina Jaworzynka”. No cóż, pół życia w błędzie, choć patrząc na to, że obie wersje są używane równie często, to nie tylko ja byłem nieuświadomiony. Pierwszy etap szlaku wiedzie brzegiem niewielkiego potoku, w terenie o bardzo małym nachyleniu. Po chwili przejścia lasem wychodzę na długą polanę (Polana Jaworzynka), na której mijam kilka zabytkowych szałasów. Za polaną znów do lasu i tu nachylenie zaczyna powoli rosnąć. Pojawia się też znak informujący o zagrożeniu lawinowych. Zdarza się, że śnieg zsuwa się do doliny ze zboczy grzbietu nazwanego Skupniów Upłaz (po tym grzbiecie prowadzi niebieski szlak). Generalnie, już przy lawinowej dwójce, moim zdaniem lepiej wybrać inną trasę. Dolina Jaworzynka – wejście na teren zagrożony lawinami. W pewnym momencie szlak skręca w prawo i zaczyna oddalać od płynącego dnem doliny potoku. Zaczyna się dość strome podejście, z którym będę się pewnie zmagać przez kolejne około 30 minut. Najpierw idę w terenie pół otwartym, później już w gęstym lesie. Kawałek dalej szlak dociera do ostrego zakrętu, z którego fajnie widać strome zbacza Kopy Magury. Następnie znów lasem, choć mijając po drodze kilka ciekawszych punktów widokowych. I tak w sumie aż do Przełęcz Miedzy Kopami, gdzie szlaki żółty i niebieski się łączą. Początek podejścia zboczami Małej Królowej Kopy. Tu chwila w nieco bardziej odsłoniętym terenie. Panorama z przełęczy jest dziś fenomenalna. Praktycznie całe Podhale przykryte jest morzem chmur, które wciąż podświetla na czerwono niedawny wschód słońca. Aż zrobiłem sobie tu chwilę przerwy, by ponapawać się tym widokiem. Morze chmur nad Podhalem widoczne z Przełęczy Między Kopami. Z przełęczy w stronę Hali Gąsienicowej prowadzi już tylko jeden szlak. Oznaczona na niebiesko trasa najpierw delikatnie się wznosi, a następnie prowadzi dłuższą chwilę przez Królową Rówień – płaski, rozległy teren porośnięty trawami, kosodrzewiną i rzadkimi, niewysoki drzewkami. Teraz oczywiście większość z tego znajduje się pod śniegiem. Pod koniec Równi teren zaczyna się obniżać. Przez kilka minut schodzę po szerokiej, umiarkowanie nachylonej drodze, aż w końcu wydostaję się na wielki, otwarty teren otoczony dziesiątkami skalistych szczytów. To Hala Gąsienicowa – dla wielu jedno z najpiękniejszych miejsc w Tatrach. Zimowe widoki na Hali Gąsienicowej. Idąc przez Halę mijam parę niewielkich chatek, a następnie odbijam w stronę schroniska PTTK Murowaniec. Jest dość popularne i tłumnie odwiedzane, ale ze względu na kontrowersyjną politykę noclegową (zakaz spania na podłodze) i dużą komercjalizację, nie cieszy się zbyt dobrą opinią. Schronisko PTTK Murowaniec. Wejście na Krzyżne – zimą przez Dolinę Pańszczycy Przy schronisku znajduję parę różnokolorowych drogowskazów. Jeden z nich kieruje właśnie na Krzyżne. Bez zastanowienia skręcam więc w podaną przez niego stronę i zaczynam dalszy etap wycieczki. Początkowo idę śladem trzech szlaków: czarnego do Brzezin, żółtego na Krzyżne oraz zielonego na Rówień Waksmundzką i Rusinową Polanę. Czarny odbija jednak na północ tuż za końcem zabudowań rejonu schroniska. Tam też schodzę z szerokiej, wygodnej drogi i skręcam w węższą leśną ścieżkę. Na tym odcinku schodzę lekko w dół. Parę minut później trafiam na mały mostek nad Czarnym Potokiem Gąsienicowym, a dalej na kolejne rozdroże. Tym razem żegnam się z kolorem zielonym. Póki co, szlak wciąż jest przetarty. Zauważam dwa ślady biegnące w przeciwnych kierunkach. Te świeższe wiodą w stronę schroniska. Są też jakiś odciski nart, choć nic z tych rzeczy nie pochodzi z dzisiaj. Cóż, nie jest źle, choć szczerze mówiąc, liczyłem na nieco więcej. Śladów na szlaku nie ma zbyt wiele, ale przynajmniej dają pewność, że choć kawałek jest przetarty. Chwilę później wychodzę z lasu i zaczynam iść w otwartym terenie po północnym zboczu Żółtej Turni. Tu jeszcze warunki są całkiem dobre. Do tej pory nie założyłem nawet raków. Śnieg jest twardy, ślad wyraźny, a pogoda zdecydowanie dopisuje. Chwilę po wyjściu z lasu. Poruszam się teraz w poprzek łagodnie nachylonego zbocza, powoli nabierając wysokości. Miejscami ślady są zawiane, jednak odszukanie ich dalszych fragmentów nie sprawia mi kłopotów. Zdarza mi się również trafić na oznaczenia żółtego szlaku, widniejące na pniach małych drzewek bądź wystających spod śniegu kamieniach. Czasem zdarzy mi się natrafić na oznaczenia żółtego szlaku. Po pewnym czasie nachylenie stoku rośnie na tyle, że decyduję się zatrzymać i ubrać raki. Komfort masztu znów rośnie, a ja mogę skupiać się na dalszym pokonywaniu trasy. Ta wiedzie mnie na trawers jednego z grzbietów góry, poniżej którego płynie mały strumień. Po chwili ścieżka obniża się, przekracza płynący żlebem potok, a zaraz później ponownie zaczyna wznosić po kolejnym stoku. Tu jednak jest już nieco stromiej. I szczerze mówiąc, przy wyższym stopniu zagrożenia lawinowego, nie czułbym się w tym miejscu zbyt dobrze. Trawers dobiega końca, szlak skręca z prawo i tu zaczynają się kłopoty. Stary ślad miejscami ciężko odszukać, a ponadto tutejszy śnieg ma taką strukturę, że nietrudno wdepnąć w coś bardziej miękkiego i zapaść po kolana. Zmęczenie narasta, podobnie jak zwątpienie w to, czy uda się dotrzeć na przełęcz. Bo skoro już tu nie jest łatwo, to co będzie dalej? Brnąć dalej, posiłkuję się GPS-em. To pomaga mi trzymać się oryginalnego przebiegu trasy oraz trafiać czasem na stare ślady moich poprzedników. Choć muszę przyznać, że tempo marszu mam wolne, a często wpadanie w śnieg bywa irytujące. W tym pełnym śniegu i kosodrzewiny terenie, marsz staje się coraz trudniejszy. W końcu docieram do kulminacji kolejnego grzbietu. Za nim rozpościera się rozległa Dolina Pańszczycy, dnem której biegnie dalsza część szlaku na Krzyżne. Problem w tym, że zejście na dno doliny jest dość strome, a ślady wydają się w tym miejscu urywać. Co robić? Idę kawałek w prawo, później w lewo, ale nie trafiam na dalszy trop. Po chwili zauważam jednak w dole drogowskaz na rozdrożu szlaków. I przy nim ślady są. Tylko jak ci ludzie tam zeszli? No nic, trzeba będzie jakoś improwizować. Rzut oka z góry na Dolinę Pańszczycy. Na żółto zaznaczone skrzyżowanie szlaków na dole oraz orientacyjny przebieg mojej trasy na Krzyżne. Wybieram sobie jakiś dowolny punkt na zboczu i po prostu zaczynam schodzić w kierunku szlakowskazów, ciesząc się, że pokrywa śnieżna jest dziś dobrze związana. Muszę tylko uważać w pobliżu skupisk kosodrzewiny, gdzie parę razy nogi znów wylądowały pod śniegiem. W końcu, udaje się dotrzeć na dół i stanąć na rozdrożu. Śladów od strony czarnego szlaku brak. Są jednak na Krzyżne i to w liczbie sugerującej obecność więcej niż dwóch osób. Choć w drugiej strony, może ktoś po prostu robił tu przerwę i chodził w kółko. Początek żółtego szlaku w Dolnie Pańszczycy. Zaczynam iść wgłąb doliny. Wyraźne ślady cieszą, ale śnieg nadal wnerwia. Co parę kroków się zapadam, trwoniąc siły na wygrzebywanie się i szukanie lepszych miejsc na postawienie nogi. Marsz za wyraźnym śladem wgłąb doliny. Niestety, miejscami zdarza mi się zapadać w śnieg. Po jakichś 300 metrach docieram do Czerwonego Stawu, którego tafla jest częściowo zamarznięta i zasypana. Obchodzę go z prawej strony i idę jeszcze kawałek dalej za widocznym śladem. Przejście obok Czerwonego Stawu. Niestety, parę minut dalej trop staje się coraz cięższy do odszukania. Nie wiem, czy ktoś postanowił tu zawrócić, czy dalsze odciski zawiało, czy po prostu ja zgubiłem ślad (choć szukałem dość dokładnie w najbliższej okolicy), ale faktem jest, że jak chcę dalej, to od tej chwili muszę już kombinować po swojemu. Ok, szybka analiza sytuacji. Problemy: idzie się dość ciężko, dalszy szlak nieprzetarty, do przełęczy jeszcze ponad 2 kilometry, a wraz ze wzrostem temperatury śnieg będzie bardziej miękki i poruszanie się może być jeszcze trudniejsze. Plusy: dobra pogoda, spory zapas czasu, prowiantu oraz sił, widzę cel i mniej więcej wiem, jak iść. Patrzę na zegarek – jest trochę po 9:30. Postawiam, że jeśli warunki się pogorszą albo do 12-stej nie będę na przełęczy, to bezwzględnie zawracam. To da mi 4 godziny na powrót w okolice schroniska przed zmrokiem. Wydaje się rozsądne. Od tej pory sporo pomagam sobie GPS-em. Nie zależy mi na bezmyślnym kopiowaniu letniego wariantu trasy, ale chcę mieć mniej więcej pojęcie gdzie iść, by na przykład nie wpakować się na jakieś wzniesienie, z którego później i tak będę musiał zejść. Stopniowo uczę się też rozpoznawać „dobry śnieg” od tego gorszego. Zapadam się coraz rzadziej, wiem, gdzie lepiej iść wolniej, a gdzie mogę przyspieszyć. Zaczynam czerpać coraz więcej frajdy z bycia samemu w tej dolinie i kombinowania którędy należy iść dalej. Samodzielne wyszukiwanie drogi przez Dolinę Pańszczycy. Na żółto zaznaczone dalsze przejście. W pewnej chwili rośnie przede mną jakiś pagórek. Wdrapanie się na niego kosztuje mnie trochę sił i frustracji przy upadkach w okolicach kosodrzewiny. Co więcej, gdy jestem już prawie na szczycie, dociera mnie, że wcale nie musiałem włazić tak wysoko – wystarczyło kawałek, a później przejście na drugą stronę, gdzie teoretycznie biegnie żółty szlak. Podejście na Wielką Kopkę – jak się później okazało, nie do końca potrzebne. No cóż, ale skoro już wszedłem, to bez sensu jest schodzić w dół, skoro i tak zaraz będę znów nabierał wysokości. Postanawiam więc trzymać się stoków Kopki, które później przeradzają się w zbocza Waksmundzkiego Wierchu. Są nieco nachylone i pokryte śniegiem, ale akurat ten jest w większości mocno zmrożony i idzie się po nim zaskakująco dobrze. Bez zapadania się, lekko w dół – czysta przyjemność. Przejście zboczem Waksmundzkiego Wierchu w kierunku Krzyżnego. Powoli zbliżam się do żlebu, który wyprowadzi mnie na przełęcz. Tuż przed wejściem do niego widzę jednak ślady lawiny, która zeszła jakiś czasu temu z jednego z bardziej stromych żlebów po bokach. Ten, którym ja będę szedł, wygląda na bezpieczniejszy, a wiedza o dobrych dziś warunkach lawinowych skłania mnie do kontynuowania wycieczki. Zaczynam podejście. Początek jest łagodny, a mocno zmrożony śnieg stanowi dobre oparcie dla stóp. Z czasem trudność jednak rośnie. Żleb staje się bardziej stromy, śnieg czasem nie wytrzymuje nacisku buta. Powoli zaczynam się czuć zmęczony, więc co jakiś czas robię sobie parusekundowe przerwy. Początek podejścia żlebem. Z czasem teren robi się jednak bardziej wymagający. Podczas jednej z takich przerw odwracam się za siebie i na dnie doliny zauważam narciarza w czerwonym ubraniu. O, fajnie! Będzie towarzystwo. Niestety, to był jedyny raz, gdy się widzieliśmy (bo zakładam, że on też bez problemu mógł mnie zauważyć na podejściu). Nie dotarł na Krzyżne. Musiał gdzieś po drodze zawrócić. W drodze powrotnej wdziałem jakieś świeże ślady w dół Doliny Pańszczycy, więc pewnie to tam się później skierował. Ja tymczasem kontynuuję mozolne podejście. Żleb stopniowo skręca w lewo. Wspina się dość ciężko, choć pomagają liczne przystanki i wyznaczanie sobie małych celów: „byle do tego kamienia”, „tych trawek”, „tego piargu”. I jakoś to idzie. W najbardziej stromej części żlebu. W końcu nachylenie zaczyna się zmniejszać. Pod przełęczą pokrywa śnieżna jest cieńsza. W wielu miejscach zauważam odsłonięte kamienie i trawki. Dotarcie tam pozwala mi nieco odetchnąć. Też nie jest super komfortowo, szczególnie, gdy muszę rysować rakami o skały, ale lepsze to niż męczące zapadanie się. W górnej części żlebu śniegu jest mniej. W pewnej chwili zauważam stojący na przełęczy drogowskaz. A więc to już! Jednak się uda. Zapominam o zmęczeniu, szybko pokonuję ostatnie metry i z radością staję na przełęczy. Krzyżne należy do mnie! No, może nie dosłownie, ale jestem praktycznie pewny, że tego dnia nikogo innego tu nie było. Końcówka podejścia. Widoki z Krzyżnego faktycznie są bardzo fajne. Szczególnie te w kierunku Doliny Pięciu Stawów imponują liczbą dostrzegalnych szczytów. Ściągam plecak i robię sobie dłuższą chwilę zasłużonej przerwy. Krzyżne zdobyte zimą! W tle widok w kierunku Orlej Perci. Spojrzenie w stronę Doliny Pańszczycy. Na środku zdjęcia ciekawie prezentuje się Żółta Turnia. Rzut oka w kierunku Waksmundzkiego Wierchu. A tu w stronę Wielkiego Wołoszyna. Najlepszy widok jest jednak na Dolinę Pięciu Stawów oraz znajdujące się dalej szczyty. Po lewej stronie można dostrzec Niżnie Rysy oraz Rysy. Kawałek dalej, mniej więcej w 1/3 szerokości, są Mięguszowiecki Szczyt Czarny, Pośredni i Wielki, a także Cubryna. Natomiast dwa najbardziej wybijające się wierzchołki w prawej części fotografii to Hruby Wierch oraz Krywań. Na dole zdjęcia widać również warunki w żlebie prowadzącym do Doliny Pięciu Stawów. Wdrapując się tutaj, rozmyślałem, czy możliwe będzie zejście trasą do Doliny Pięciu Stawów. Wystarczył mi jednak krótki rzut oka na panujące tam warunki, by poznać odpowiedź. Nie – to się dziś nie uda. Bardzo stromo, mnóstwo śniegu, a do tego ślady świeżych lawin. Wracam tą samą drogą – koniec tematu. Powrót z Krzyżnego do Murowańca Strasznie tu wieje. Jednak nie będę zbyt długo siedział. Robię więc jeszcze parę zdjęć, żeby na wszelki wypadek mieć więcej materiału do wyboru, a później zawracam i ruszam w dół żlebu. Początek zejścia z Krzyżnego do Doliny Pańszczycy. Schodzi się zaskakująco dobrze. Nie chcę się jednak rozpędzać. Wiem, że są tu miejsca, gdzie noga może wejść w śnieg aż po kolano. W takiej sytuacji lepiej nie mieć zbyt dużego impetu, bo mogłoby się skończyć jakimś urazem albo lotem w dół. Wolę już być na dole te parę minut później. Najbardziej stroma część żlebu już za mną. Schodzę nieco inaczej, niż zdobywałem wysokość. Podchodziłem krótkimi, gęstymi zakosami, a teraz idę praktycznie prosto w dół. Nie ma również mowy o zmęczeniu – staję tylko po to, by się rozejrzeć dookoła albo zrobić jakieś zdjęcie. Nie docieram aż do postawy żlebu. W pewnym momencie odbijam lekko w prawo i obieram kurs na zbocze Waksmundzkiego Wierchu, które chcę trawersować aż do okolic Wielkiej Kopki. Ponowne przejście zachodnim zboczem Waksmundzkiego Wierchu. Będąc już na Kopce mam świetny podgląd na resztę doliny. I dość szybko dociera do mnie, że wcześniej szedłem niezbyt optymalną wersją trasy. No cóż, z góry lepiej widać – nie jest to żadna niespodzianka. Przez oczami cały czas mam cel tego etapu wędrówki: jeden z grzbietów Żółtej Turni, pod którym znajduje się skrzyżowanie szlaków. Bez większego problemu wytyczam więc w głowie plan drogi powrotnej i przystępuje do jego realizacji. Droga powrotna przez Dolinę Pańszczycy. Oczywiście, lepsza trasa nie oznacza trasy bez problemów. Znów było zapadanie się, potykanie i okazjonalne gubienie drogi. Obyło się jednak bez większych wpadek. Nawet GPS-u nie musiałem uruchamiać. Kawałek przed Czerwonym Stawem trafiam na swoje własne ślady, które zostawiłem idąc do góry. Kończę więc kombinowanie i już po znanej trasie wracam w okolice drogowskazu. Teraz muszę dostać się na wysoki grzbiet ograniczający dolinę od zachodu. Na jego stokach dostrzegam teraz parę starych śladów, więc ochoczo ruszam za nimi. W pewnym momencie się jednak urywają i dalej znowu muszę kombinować po swojemu. Wyjście z Doliny Pańszczycy. Początkowo po jakichś starych śladach, później już improwizując. Trochę zdyszany docieram do góry. Stromo tu było, a mój zapas sił jest już nieco uszczuplony. Ale wygląda na to, że najgorsze za mną. Następna godzina będzie powrotem po licznych śladach, przeważnie w dół. Chwilę po wdrapaniu się na ograniczający dolinę grzbiet. Idę grzbietem aż do momentu ponownego trafienia na własne ślady. Tam skręcam w lewo i zaczynam marsz w dół łagodnie nachylonego stoku. Później trawers, zejście na dół żlebu w potokiem, odzyskanie wysokości i ponownie przez pochyłe zbocza Żółtej Turni. Fragment dość przyjemny, choć i tu nie obyło się paru potknięć i zapadnięć. Myślę, że w takich warunkach naprawdę fajnie szło by się w rakietach lub nartach. Zejście w poprzek stoków Żółtej Turni. Murowaniec coraz bliżej! W tle można dostrzec też kolejkę na Kasprowy Wierch. Wchodząc do lasu wiem, że zostało mi już naprawę niewiele drogi. Po kilkuset metrach trafiam na skrzyżowanie z zielonym szlakiem, a kawałek dalej dołącza też czarny. Parę minut później siedzę już pod schroniskiem, meldując Martynie bezpieczny powrót do cywilizacji. Zejście do Kuźnic Chwila przerwy i ruszam dalej. Wychodzę na Halę Gąsienicową i niebieskim szlakiem powoli wdrapuję na Królową Rówień. Dalej łagodne zejście na Przełęcz Między Kopami i później żółtym szlakiem przez Dolinę Jaworzynka. Tu raczej nie ma się co rozpisywać – to dokładnie ta sama trasa, co rano. Wędrówka niebieskim szlakiem w stronę Przełęczy Między Kopami. Zejście do Doliny Jaworzynka. W tle, na środku zdjęcia można dostrzec ślad po niewielkiej lawinie na stoku Skupniów Upłazu. Końcówka szlaku przez Jaworzynkę z widokiem na Nosal. Powrót do domu W Kuźnicach trafiłem na niemal gotowy do objazdu busik. Kierowca zapraszał już ostatnie osoby na pokład. Mi przypadło miejsce stojące, ale cóż, nie będę wybrzydzał – to tylko parę minut, a później pewnie i tak jakiś fotel się zwolni. Po dotarciu do Zakopanego, ruszam w stronę dworca (busy w Kuźnic zatrzymują się w pewnej odległości od niego). I niestety widzę, jak kurs do Krakowa właśnie go opuszcza. Co gorsza, w innego stanowiska właśnie rusza kolejny. Trochę szkoda, ale coś mnie podkusiło, by jednak powalczyć o swoją szansę. Podbiegam kawałek, macham do kierowcy, a ten… bez problemu zatrzymuję się przy wyjeździe z dworca i wpuszcza na pokład. No proszę, czasem warto próbować. Kupuję bilet i rozsiadam wygodnie w połowie pustym autobusie. Około 2,5 godziny później jestem już w Krakowie. Zimowe wejście na Krzyżne – podsumowanie Takiej wycieczki jeszcze nie miałem. Zdarzało mi się być gdzieś pierwszym danego dnia. Chodziłem już po starych, ledwo widocznych śladach. Potrafiłem gubić tropy i później je odnajdować. Ale samemu zakładać ślad przez parę kilometrów podejścia? Tego nie było. Ciesze się jednak, że miałem ku temu okazje. Że pomimo trudności nie zawróciłem, lecz podjąłem wyzwanie i miałem sporo frajdy realizując jeden z moich tegorocznych, zimowych celów. I co więcej, znowu zrobiłem to w czasie o sporo lepszym od teoretycznego (około 7:30h zamiast szlakowego 9:25h). Ale dobra, dość tego samozachwytu. Bo tak naprawdę, to mam sporo wątpliwości. Czy poprawnie założyłem ślad? Czy żlebem na Krzyżne podchodziłem w najbezpieczniejszy możliwy sposób? Ile głupot zrobiłem? Ile razy byłem zagrożony, nie zdając sobie z tego sprawy? I czy w ogóle, gdybym nie znam TOPR-owskiego komunikatu lawinowego, to dałbym radę samodzielnie ocenić ryzyko w terenie, w którym przebywałem? Nie znam, niestety, odpowiedzi na te pytania. Brakowało mi tam trochę kogoś, kto by spojrzał na to, co robiłem krytycznym okiem, wytknął błędy i pozwolił wyciągnąć wnioski. Tak, żebym przy kolejnej takiej sytuacji umiał zachować się jeszcze lepiej. No to jeszcze powrót w okolice głównego wątku tego tekstu. Krzyżne zimą – na pewno fajna przygoda, ale też na pewno nie dla każdego. Przełęcz o tej porze roku nie cieszy się dużą popularnością, a prowadząca na nią trasa jest długa i często dość niebezpieczna. By więc móc w pełni cieszyć się taką wycieczką, należy posiadać już sporo zimowego doświadczenia, a na szlak ruszyć przy możliwie najlepszych warunkach. Mapa trasy (przebieg orientacyjny, bo moje podejście nieco różniło się od letniego wariantu). Zawsze interesowały mnie odludne miejsca. Szlaki górskie na uboczu, zapomniane ruiny zamków, porzucone sztolnie i bunkry schowane w lasach Dolnego Śląska. Nie to, że nie przepadam za ludźmi, po prostu miejsca okraszone nutką tajemnicy mnie ekscytują i jednocześnie pozwalają się wyciszyć. Poszukiwanie bezludnych ścieżek zawiodło mnie na Ślężę. Tak, na Ślężę. Niegdysiejszą górę bogów, na którą ze wszystkich stron co weekend wspinają się zwartymi korowodami tysiące turystów. Rys. 1. Na mapie Slęży z 1936 r. można zauważyć, że szczyt jest opleciony szlakami dużo gęściej niż teraz. Większość tych dróg dalej istnieje w cieniu znakowanych szlaków. Fot. „Die schlesischen Gebirge” Wszystko zaczęło się, gdy dotarłem do mapy Ślęży zawierającej przedwojenne szlaki i zauważyłem ,że nie do końca pokrywają się one z tymi wyznaczonymi obecnie. Okazało się, że te porzucone szlaki nadal istnieją zapomniane przez masy. Napędzany ekscytacją skrzyknąłem grupkę znajomych i pojechaliśmy w stronę Dolnośląskiego Olimpu przykrytego grubą śnieżną pierzyną. Był środek zimy. Desant na Przełęczy Tąpadła przeprowadziliśmy wczesnym rankiem, więc pomimo weekendu udało się znaleźć wolne miejsce na parkingu i ruszyliśmy niebieskim szlakiem w stronę szczytu. Podobno jest to najbardziej widowiskowa ścieżka na górę i bardzo chciałem ją zobaczyć. Już na wstępie trafiła się osobliwość w postaci pojedynczego pantofla leżącego na środku leśnej drogi. Rys. 2. Pantofelek leżący na Przełęczy Tąpadła. Chciałbym poznać jego historię. Idąc dalej śladami Kopciuszka cieszyłem się wszystkim jak dziecko. Zawsze tak mam, gdy jestem w nowym miejscu. Wszystko jest odkryciem i wszystko zachwyca, nie ważne, czy to misterne małe wieże z kamieni ustawione przez turystów, czy zwykłe powalone drzewo przegradzające ścieżkę. Bardzo lubię, gdy góry rozpieszczają mnie takimi drobnymi frykasami. Szlak oznaczony niebieskim paskiem wił się po południowo-zachodnim zboczu, a dookoła nas zaczęły wyrastać coraz bardziej okazałe formy skalne. To one sprawiają, że jest to droga wyjątkowa. Ścieżka często biegła po skałach lub kluczyła między nimi zmuszając do ostrożności na głazach pokrytych lodem, ale jednocześnie dostarczając pokaźnej ilości endorfin. Rys. 3. Niebieski szlak z Przełęczy Tąpadła na Ślężę urozmaicony skałami w okolicach Olbrzymków. Wraz ze wzrostem wysokości spadała temperatura, o czym przekonałem się organoleptycznie, gdy broda przymarzła mi do szalika i skutecznie ograniczyła ruchomość szyi. Wspięliśmy się na kompleks skalny nazywany Olbrzymkami i zziajani rzuciliśmy okiem na widoczną infrastrukturę wierzchołka Ślęży, na którą składa się m. in. żelbetowa wieża widokowa, charakterystyczna wieża RTV oraz Kościół Nawiedzenia NMP. Szczyt osiągnęliśmy sprawnie i wgramoliliśmy się na wieżę widokową. Niestety mgła nie pozwalała na obserwacje dalsze niż kilka kilometrów, więc ewakuowaliśmy się na popas pod wiatę turystyczną. Po pełnowartościowym posiłku regeneracyjnym złożonym z domowych babeczek i Lentylek, ruszyliśmy dalej szlakiem żółto-czerwonym w stronę Sobótki. Rys. 4. Widok z Olbrzymków na Szczyt Ślęży. W tle widoczne od lewej: Wieża Kościoła Nawiedzeni NMP, Maszt RTV i żelbetowa konstrukcja wieży widokowej. Jest to tzw. autostrada Ślężańska, którą codziennie ciągną dosłownie całe karawany turystów. Na szczęście nie zamierzaliśmy korzystać z niej długo i już po kilku minutach odbiliśmy w prawo, gdy zobaczyliśmy niską skałkę z kilkoma schodkami widoczną dzięki bezlistnemu zimowemu krajobrazowi. To tutaj, na Złomiskach, miało się dopiero zacząć odkrywanie Ślęży. W tym miejscu zaczyna się zapomniany przez większość turystów i opuszczony przedwojenny szlak – Eugenweg, czyli po Polsku Droga Gienka, powstały w 1909 r. Ze szczytu skałki wypatrzyliśmy schody biegnące w dół zbocza i ruszyliśmy żwawo, ucieszeni, że udało się znaleźć tajną ścieżkę. Droga była pełna zabytkowych schodów i o dziwo krzyżująca się z istniejącymi szlakami kilkukrotnie, co tylko potęgowało wrażenie „oszukania systemu” przy przekraczaniu oficjalnych dróg w poprzek. Rys. 5. Eugenweg, zapomniany poniemiecki szlak utworzony w latach 20-tych ubiegłęgo wieku. Na drugim drzewie od lewej widać różową kropkę – oznaczenie tego szlaku zrobione prawdopodobnie przez biegaczy górskich. Minęliśmy charakterystyczną wiszącą skałę stanowiącą niegdyś Zacisze Manteuffla, w którym turyści odpoczywali podczas wdrapywania się na szczyt i nawiedziliśmy Źródełko Anny (nie mylić ze Źródełkiem Joanny nieopodal). Dalej wśród Skał Władysława schodziliśmy pod czujnym okiem Chrystusa Władcy Wszechświata pilnującym nas z płaskorzeźby przytwierdzonej do jednej ze skał, aż dotarliśmy na Trakt Bolka – drogę przecinającą po wschodnim zboczu całą Ślężę. Eugenweg biegnie dalej w dół, ale my ruszyliśmy wciąż niszowymi ścieżkami, Traktem Bolka na południe. Od zejścia z czarno-czerwonego szlaku nie spotkaliśmy innych turystów i wyglądało na to, że trend się utrzyma, bo świeżych śladów na śniegu przed nami nie było. Rys. 6. Zacisze Manteuffla – Blisko 100 lat temu pod tą charakterystyczną skałą stał stół powstały z gigantycznego pnia ściętego drzewa i ławeczki, na których turyści odpoczywali podczas wędrówki w górę. Troszkę oszukiwaliśmy używając GPS, żeby nie zabłądzić i na rozstaju dróg przeskoczyliśmy na Drogę pod Skałami okrążającą partie szczytowe Ślęży. Na tej drodze szukaliśmy kolejnego ukrytego smaczku – Walońskiej Groty, nazywanej Zbójecką Pieczarą, który odnaleźliśmy zmyślnie schowany tuż pod szlakiem. Z dróżki nie widać wejścia do pieczary, ale wystarczy zejść kilka metrów niżej w odpowiednim miejscu i jesteśmy w przytulnym zagłębieniu skalnym, głębokim na kilka metrów. Rys. 7. Walońska Grota, nazywana też Zbójecką Pieczarą ukryta kilka metrów poniżej ścieżki pod skałami okalającej szczyt. Kontynuując marsz w poprzek zbocza usianego głazami i porośniętego rzadkim lasem mieszanym, zbłądziliśmy troszkę niechcący i zniosło nas do kolejnego źródełka, tym razem Bayera. I bardzo dobrze, bo zobaczyliśmy kolejną atrakcję spoza utartych szlaków, tym bardziej, że zamarzająca woda wypływająca ze źródełka stworzyła niesamowity efekt lodowej rury, wewnątrz której płynęła woda. Schodząc do Przełęczy Tąpadła, zwiedziliśmy ruiny zagrody dla bydła, przypominając sobie, że kiedyś Ślęża cała pokryta była pastwiskami, na których wypasano krowy. Obecnie patrząc na górę przykrytą gęstym lasem trudno to sobie wyobrazić. Rys. 8. Lodowa butelka wewnątrz, której płynie woda ze Źródła Bayera. Wyszliśmy niespodziewanie na żółty szlak pełen turystów, wędrujących w stłoczonych grupkach i dopiero zrozumiałem czego właśnie doświadczyliśmy. Trzy godziny wędrowaliśmy po ścieżkach napakowanych atrakcjami turystycznymi całkowicie sami, na górze przeludnionej jak centrum handlowe w sobotę. Nie potrafiłem zrozumieć dlaczego tak jest, ale nie zamierzałem tego zmieniać. Ślizgając się po śniegu zamienionym przez tysiące podeszew w lód, dotarliśmy do przepełnionego parkingu na przełęczy. Odurzeni intymnością, jaką potrafi zapewnić oblężona weekendowa Ślęża, pojechaliśmy na zasłużone pierogi z cebulką. Rys. 9. Różowym kolorem zaznaczona opisana powyżej trasa o długości około 12 km. Niestety z powodu chodzenia poza szlakami nie da się jej oznaczyć na mapach turystycznych online. Chcesz zobaczyć to na filmie? Zapraszam na relację! Tatry Zachodnie to najrozleglejsza część całego masywu Tatr, kiedyś nazywane także Tatrami Liptowskimi. Ta część Tatr charakteryzuje się łagodniejszą rzeźbą terenu, a dzięki sieci szlaków stanowi cel przepięknych tutaj przyroda ukształtowała fantastyczne formy skalne: baszty, turnie, kominy i iglice, tutaj płyną wspaniałe potoki oraz występuje najwięcej jaskiń. W Tatrach Zachodnich zobaczymy łagodne, trawiaste grzbiety, silnie podcięte pionowymi ścianami od północnej stromy. Tę część gór najlepiej podziwiać jesienią, to wtedy trawy porastające szczyty przybierają żółto-rudawe POLSKIEJ STRONIE TATR ZACHODNICHDo Doliny Kondratowej i na GiewontŁatwo dostępna z Zakopanego dolina, szybko można tam dotrzeć z Kuźnic. Po drodze malownicza polana na Kalatówkach wczesną wiosną porośnięta fioletowymi dywanami Dolinie Kondratowej stoi drewniane schronisko, najmniejsze w polskich Tatrach. Budynek w 1953 roku niemal został zniszczony przez lawinę kamienną. Jeden z bloków skalnych wyłamał ścianę i połową swojej wielkości wbił się w kuchnię, a drugi większy, zatrzymał się kilka metrów przed otoczeniu schroniska widać południowe stoki Giewontu oraz potężne urwiska Kopy Kondratowa to popularne miejsce, z którego można wyruszyć na Giewont. To właśnie tędy górale na własnych plecach wynosili metalowe elementy nad Zakopanem wierzchołek Giewontu jest godnym polecenia celem wycieczki. Planując zdobycie tej popularnej góry, na szlak należy wyruszyć wcześnie rano, być odpowiednio ubranymi i przygotowanym na gwałtowną zmianę pogody. W razie zbliżającej się burzy należy bezzwłocznie zrezygnować z wejścia na szczyt, nawet jeżeli do jego zdobycia pozostało zaledwie kilka metrów. Trudności występują tylko przed samym wierzchołkiem, wejście i zejście po wyślizganych skałach ubezpieczonym łańcuchami może być kłopotliwe. Aby nie wracać tą samą trasą, z Giewontu zejść można przez Dolinę Strążyską lub Dolinę Małej Czerwonych WierchówGrupa czterech kopulastych szczytów, leżących w głównej grani Tatr ciągnących się na odcinku ponad 3 km. Swoją nazwę zawdzięczająca zabarwieniu porastających ich zbocza rośliny zwanej sit skucina. Czerwone Wierchy są zbudowane ze skał wapiennych z nałożonymi na nie czapkami krystalicznymi. W ich zboczach porasta różnobarwna i różnorodna roślinność oraz występują rozmaite formy niezwykle interesująca grupa górska w głównym grzbiecie Tatr Zachodnich może być celem całodniowej wyprawy. Wycieczka Czerwonymi Wierchami należy do najpiękniejszych wypraw szczytowych w pobliżu wyjść na Czerwone Wierchy szlakiem koloru czerwonego, który biegnie przez całą ich długość z Doliny Kościeliskiej. Kopulaste wierzchołki stanowią doskonały punkt widokowy na Tatry Zachodnie i Wysokie oraz na podtatrzańskie kotliny i odległe pasma górskie. W trakcie wędrówki warto wypatrywać pasących się kozic, licznie występujących w tym rejonie. Z Kopy Kondrackiej można przedłużyć spacer i granią biegnącą nad Doliną Bystrą dojść do Kasprowego Kraków i Smreczyński Staw w Dolinie KościeliskiejDolina Kościeliska należy do jednych z najpiękniejszych dolin całych Tatr, znajdziemy tutaj osobliwości w postaci rozległych łąk, bram skalnych, turni i wąwozów. Będąc w dolinie, koniecznie trzeba zobaczyć Wąwóz Kraków i Smreczyński Kraków to niezwykłe miejsce, gdzie wapienne ściany skalne tworzą wąski na kilka i wysoki na kilkadziesiąt metrów wąwóz. Długość udostępnionej do ruchu turystycznego część wąwozu to ok. 500 m. Szlak wiedzie do rozległego dziedzińca, skąd stroma drabinka i łańcuchy prowadzą do otworu wejściowego Smoczej Staw jest niewielkim jeziorem, w którego otoczeniu widnieje piękna grań Tatr Zachodnich z najwyższym ich szczytem — Bystrą. Nad brzegiem jeziora można odpocząć na ławkach i podziwiać wspaniały Starych Kościelisk przed Bramą Kraszewskiego odchodzi szlak na Stoły. Na rozległej polanie stoją zabytkowe szałasy, pozostałość dawnej gospodarki pasterskiej. Ze Stołów rozpościera się oryginalny widok na Czerwone Wierchy i urwiska opadające spod ich kopulastych wierzchołków. Jeżeli szukamy ciszy i spokoju w otoczeniu wspaniałych krajobrazów górskich, to należy udać się właśnie w to Liptowską GraniąDługa całodniowa wycieczka obfitująca w co chwilę zmieniające się widoki. Wędrowkę można rozpocząć w Dolinie Chochołowskiej i z niej przez Wyżnią Chochołowską wyjść na Wołowiec. Ze szczytu rozpościera się niesamowity widok na doliny: Jamnicką, Zuberską, Rohacką oraz Chochołowską po polskie stronie Tatr. Masyw graniczny Wołowca jest stromym szczytem zwornikowym, rozchodzą się z niego trzy granie Tatr Zachodnich ku: północy, przez Rakoń i Grzesia, ku południowemu — zachodowi na Rohacze i na wschód ku widocznemu w dali Starorobociańskiemu Szczytowi. Wybierając na wędrówkę ostatnią opcję, szlak wiedzie w kolejności przez następujące szczyty: Łopatę, Jarząbczy Wierch, Kończysty Wierch, Starorobociański Wierch i grań poprowadzona jest granią szczytów i przełęczy, pośród co chwilę zmieniających się krajobrazów górskich. W trakcie całodniowej wędrówki istnieje duża szansa spotkać licznie występujące tutaj kozice. Wycieczkę szczytami Tatr Zachodnich najlepiej zaplanować na jesienne miesiące, oprócz pewniejszej pogody możemy o tej porze roku spodziewać się tu ciszy i Doliny Chochołowskiej i na GrzesiaWędrówka dolinami Tatr Zachodnich byłaby niepełna bez odwiedzenia takiego miejsca jak Dolina Chochołowska. Jest to największa po polskiej stronie dolina tatrzańska, charakterystyczne miejsce pasterskie. W wyższych partiach doliny pasterze wypasali w dużej ilości owce i bydło jeszcze przed ponad półwieczem. Dużo śladów w postaci szałasów i zagród pasterskich, jest świadectwem wykorzystania tej okolicy do wypasu owiec przez podhalańskich górali. Na polanie Chochołowskiej zachował się kompleks budynków pasterskich, a w okresie wakacyjnym można tu jeszcze spotkać, pasące się owce. Dolina Chochołowska znana jest również z kwitnących kwiatów Szafrana Spiskiego. Fioletowy kwiat potocznie nazywany krokusem wiosną masowo porasta polany w Chochołowskiej Doliny jest miejscem, gdzie rozpoczynają się szlaki prowadzące na okoliczne szczyty. Spod schroniska na Polanie Chochołowskiej można wybrać się na nietrudny szczyt Grzesia. Z kopulastego wierzchołka rozciąga się ciekawa panorama, w której podziwiać można bliskie szczyty należące do słowackich Tatr SŁOWACKIEJ STRONIE TATR ZACHODNICHPrzez Dolinę Raczkową i grań OtargańcówCiągnąca się dziewięć kilometrów dolina leży po słowackiej stronie Tatr Zachodnich. Oferuje wiele atrakcji turystycznych oraz mnóstwo przykładów piękna górskiej przyrody. W jej górnych partiach, w Dolinie Zadniej Raczkowej u stóp urwiska Kończystego Wierchu i Raczkowej Czuby leżą trzy malownicze Raczkowe Stawy. Największy z nich Staw Raczkowy Zadni o głębokości 8 m położony jest na wysokości 1717 m. W okresach mokrych wszystkie jeziora zlewają się w jedno jezioro. Widoczna tu rzeźba terenu jest świadectwem polodowcowego pochodzenia tej można sobie urozmaicić i wyjść z Zadniej Doliny Raczkowej na Kończysty Wierch, a z niego dalej szlakiem graniowym na Jarząbczy Wierch, przez Raczkową Czubę i Otargańce wrócić do miejsca rozpoczęcia wycieczki. Ta część szlaku jest rzadko uczęszczana, ale warta przejścia. Z pogarbionej grani Otargańców malownicze widoki na górne piętra Doliny Jamnickiej i z drugiej strony Doliny Raczkowej. Aby przejść całą trasę, na wycieczkę należy poświęcić cały dzień, na odcinku Raczkowa Czuba — Otargańce miejsca eksponowane, w trakcie mgły należy szczególnie uważać na znaki, aby nie zmylić drogi. Ponieważ obszar doliny Raczkowej jest mało popularny turystycznie, w trakcie wędrówki spotkamy niewielu turystów. Dzięki temu nawet w sezonie letnim można się tutaj cieszyć się spokojem niespotykanym po polskiej stronie Doliny Jamnickiej i na WołowiecDolina Jamnicka to bliźniacza dolina sąsiedniej Raczkowej Doliny. Miejsce godne polecenia, wycieczka prowadzi w poprzek Liptowskich Tatr Zachodnich. Trasa oferuje urozmaicone widoki a ruch turystyczny nawet w sezonie niewielki. Droga biegnąca dnem doliny prowadzi z początku gęstym lasem, który po obu stronach ma charakter urwiskowy. Jedną z atrakcji Doliny Jamnickiej są stawy, a próg pod Stawami Jamnickimi nosi ciekawą nazwę Kokawskie Ogrody. Ten rozległy teren jest trawiasty, częściowo porośnięty kosodrzewiną, krzyżują się tutaj szlaki turystyczne. Bardziej wymagający turyści mogą wyjść do Stawów Jamnickich i stamtąd do Przełęczy Jamnickiej, z której otwiera się malowniczy widok na Dolinę Rohacką. Stąd można dotrzeć na Wołowiec wznoszący się na północ od przełęczy i z niego zejść na polską stronę do Doliny Bystrą na BystrąWycieczkę na Bystrą rozpoczyna się w wypoczynkowej osadzie Hrdowo, a dalej szlak biegnie wzdłuż potoku Bystra. W okresie letnim ścieżka prowadzi w pachnącym gąszczu krzewów i kwiatów. Momentami dolina jest bardzo stroma, skąd zresztą pochodzi jej nazwa. W kotłach najwyższego piętra doliny znajdują się wspaniałe jeziora górskie. Dolina Bystra jest rzadko odwiedzana, przeważnie w trakcie wędrówki na Bystrą, ale ze względu na wspaniałe krajobrazy i walory przyrodnicze warta jest najwyższym szczytem Tatr Zachodnich, wysiłek jej zdobycia nagradza wspaniały widok. Panorama roztaczająca się z wierzchołka jest bardzo rozległa, pośród szczytów Tatr Wysokich widoczne są oddalone o 12 km charakterystyczne szczyty Świnicy i Krywania, ciekawie wyglądają także Czerwone Wierchy i Kominiarski Wierch. Dawniej Bystra była popularnym miejscem, z którego podziwiano zachód wierzchołka można zejść na zachód przez Błyszcz na stronę polską lub na wschód do Przełęczy Pyszniańskiej. Istniejące tu niegdyś przejście na Słowację zostało zamknięte. Z przełęczy zejście do Doliny Kamienistej, która pomimo prostej budowy i bez odgałęzień jest bardzo malowniczym miejscem. W dolnej części Doliny Kamienistej widoczne są potężne boczne polodowcowe moreny. Po wielkim pożarze w 1904 roku jej zbocza są w większości niezarośnięte. Ścieżka biegnący doliną doprowadza do Podbańskiej i stamtąd szlakiem koloru czerwonego można wrócić do miejsca rozpoczęcia Orlą PerciąNiezwykle malownicza trasa poprowadzona grzbietem głównym słowackich Tatr Zachodnich. Ścieżka biegnąca granią jest miejscami przepaścista i swoim charakterem przypomina Orlą Perć. Do jej przejścia wymagana jest sprawność ruchowa i niewrażliwość na ekspozycje. Wybierając się na ten górski szlak, należy być odpowiednio przygotowanym i posiadać niezbędną kondycję fizyczną. W trakcie wędrówki granią można z niej zejść, wykorzystując szlaki dojściowo — na początku Doliny Rohackiej nieopodal wyciągu narciarskiego. Stamtąd za znakami niebieskimi podejście na Brestową. Od tego wierzchołka szlakiem graniowym w kolejności zdobywa się: Salatyn, Mały Salatyn, Spaloną, Pachoł, Banówkę, Hrubą Kopę, Trzy Kopy, Rohacz Płaczliwy, Rohacz Ostry, Wołowiec i Rakoń. Stąd można zejść na polską stronę lub wrócić przez dolinę Rohacką do miejsca rozpoczęcia wycieczki. Jednym z najtrudniejszych odcinków całej trasy jest grań Rohaczy, w ich przejściu pomagają sztuczne ułatwienia w postaci łańcuchów i Doliny Zuberskiej i nad Rohackie StawyTrasa o dużych walorach przyrodniczo — dydaktycznych, poprowadzona w poprzek ścisłego rezerwatu. Cała Dolina Zuberska a w niej Rohacka pod względem uroku i bogactwa form terenowych jest jednym z najwspanialszych miejsc w całych Tatrach. Teren ten niegdyś wypełniał ogromny lodowiec, który pozostawił po sobie liczne ślady. W kotłach i nieckach, które pozostały po nim, dzisiaj można podziwiać wspaniałe stawy. Wodospady na Potoku Rohackim i Stawy Rohackie są niewątpliwie największą atrakcją doliny. Ich wyjątkowość polega na tym, że położone są o 300 lub 400 metrów niżej od jezior w Tatrach uformowany działaniem lodowców amfiteatr skalny jest podobny krajobrazowi występującym w Tatrach Wysokich. Wznoszące się w otoczeniu doliny szczyty Rohacza Ostrego i Rohacza Płaczliwego tworzące wraz z Wołowcem grupę Rohaczy, nadają temu zakątkowi Tatr Zachodnich osobliwe piękno i drodze do Doliny Rohackiej jest poprowadzona ścieżka dydaktyczno — turystyczna, na tablicach rozmieszczonych wzdłuż niej omówiono poszczególne zjawiska geograficzne i przyrodnicze. Podczas wędrówki ścieżką można podziwiać mnóstwo pozostałości polodowcowych oraz nieprzeciętną faunę i florę tatrzańską. Długość ścieżki dydaktycznej do stawów Rohackich to 7,5 km a różnica wzniesień 524 m To kolejny wpis Lecha Dobroczyńskiego, specjalisty od tatrzańskich wycieczek. W skrócie: Trasa: Morskie Oko – Świstówka – 5 Stawów – Palenica Białczańska. Świstówka Roztocka to nie jest nazwa szczytu, tylko szlaku do przejścia. Trasa – ze względu na jej długość – trudna. Chodzi jednak o trudność „kondycyjną” a nie techniczną. A więc, jeśli macie kondycję, to jest ona dla Was. Długość: ok 7 godzin, po drodze piękne widoki. Są schroniska po drodze – przy Morskim Oku i przy Pięciu Stawach. Opis pełny. Dojście do Morskiego Oka wiedzie drogą Balzera, czas wejścia ok 2h, po szczegóły odsyłam do wpisu dotyczącego wycieczki nad Morskie Oko. Opis zaczynam od schroniska nad Morskim Okiem: kierujemy się asfaltem w dół, po 300m znajduje się oznakowany kolorem niebieskim początek szlaku do Doliny 5-ciu Stawów. Wejście na Świstówkę zajmuje ponad 1h. Ten odcinek ma duże przewyższenie, nachylenie ścieżki jest spore – wspinamy się po wysokich kamiennych stopniach wytyczonych pomiędzy kosodrzewiną. Po drodze trawersujemy dwa wąskie żleby, w których musimy bardzo uważać, zwłaszcza w deszczowe dni. W tej części trasy towarzyszy nam widok na Dolinę Rybiego Potoku. Przed wypłaszczeniem (Kępą) szlak wiedzie ziemną ścieżką w poprzek górnej partii Żlebu Żandarmerii. Jest to tak zagrożone lawiną miejsce, iż TPN z tego powodu oraz w celu ochrony przyrody zamyka ten szlak na czas zimy już od wielu sezonów. Po dotarciu na Rówień nad Kepą (1683 m warto chwilę odpocząć kontemplując widoki. Pod nami widzimy Włosienicę – miejsce do którego dojeżdżają góralskie fasiągi wypełnione turystami. Wzrok i uwagę przyciąga widok morskoocznego kotła z jeziorem w roli głównej, a w dalszej perspektywie Rysy. Jesteśmy w rejonie, który świstaki upodobały do życia – ale spotkać je jest niezwykle trudno. Są niezwykle płochliwe i w razie zaniepokojenia szybko uciekają do swoich nor ostrzegając inne osobniki o niebezpieczeństwie świstem. Także łatwiej je usłyszeć J. Ciekawostką jest ich sen zimowy – gdy podczas hibernacji temperatura ich ciała obniża się z 36 do niespełna 10*C. Kontynuując marsz idziemy, w miarę płaskim odcinkiem, ok 10 min ścieżką wśród kosodrzewiny. Po prawej stronie otwiera nam się nowy widok: nad doliną Roztoki góruje z przeciwnej strony Grań Wołoszynów. Jest to niezwykle cenny przyrodniczo rejon, zamknięty dla ruchu turystycznego. Na porośniętych kosodrzewiną oraz limbą zboczach chroni się wiele zwierząt kozic i świstaków oraz znajdują się tam również gawry niedźwiedzie. Po przejściu kamiennego piargu na Świstówce Roztockiej nachylenie szlaku drastycznie się zwiększa i już do osiągnięcia Świstowego Siodła (1870 m wylewamy przez 20 min z siebie siódme poty. Ale nagroda już czeka (chyba, że tfu! chmura) – spektakularny widok na dolinę Pięciu Stawów Polskich. Z tego miejsca możemy zaobserwować cztery, w kolejności od najbliższego: Przedni (nad którym jest schronisko), Mały, Wielki oraz Czarny Staw Polski. Niewidoczny pozostaje Zadni Staw oraz jeszcze jeden występujący okresowo pod nazwą Wole Oko. Do widoków premia motywacyjna: to już najwyższy punkt wycieczki, odtąd będzie tylko w dół J. Zejście do schroniska (1670 m w Pięciu Stawach zajmuje około 30 min, Polecam koniecznie spróbować szarlotkę pięciostawiańską – rodzina Krzeptowskich, prowadząca od wielu pokoleń schronisko, udoskonala rodzinny przepis na to ciasto. Niebawem będzie miał 100 lat, gdyż pierwsze wypieki datują się na początek lat 30-tych J. Wysokokaloryczna oferta jest uzupełniana, również autorskiego pomysłu, ciastami sezonowymi: z rabarbarem na wiosnę, borówkami w lecie oraz śliwkami jesienią. Zejście do Wodogrzmotów Mickiewicza jest możliwe na 2 sposoby: bezpośrednio od schroniska w dół Doliny Roztoki czarnym szlakiem (20 min szybciej) lub początkowo w kierunku przełęczy Zawrat (niebieski). Polecam drugą opcję z dwóch powodów: będziecie mogli przejść obok Wielkiego Stawu oraz wodospadu – Siklawy. Niebieskim szlakiem idziecie do mostku nad potokiem (z którego jest piękny widok na Wielki Staw), a tuż przed nim odbija w prawo zielony szlak, który doprowadzi Was do Wodogrzmotów Mickiewicza. Zejście zajmie około 1h – ścieżka jest wytyczona po obu stronach Potoku Roztoki, kilkukrotnie przechodząc po kładkach i mostkach. W pierwszej części schodzimy wśród kosówek z widokiem na zbocza Wołoszynu, a w końcowej stromszej fazie maszerujemy lasem. Z Wodogrzmotów zostaje do parkingu na Palenicy Białczańskiej ok. 45 min zejścia asfaltem, którym rano poruszaliście się już idąc w górę do Morskiego Oka. Podsumowując: wycieczka do przejścia z dziećmi w wieku szkolnym; brak większych trudności – jedynie podczas wejścia na Świstówkę trawersy dwóch wąskich żlebów wymagają dużej czujności. Wyzwanie jest wyłącznie kondycyjne: suma przewyższeń przekracza o kilka metrów 1000. Jest to całodzienna wyprawa, na którą musicie zarezerwować do 7 h marszu + czas na postoje. Główną zaletą tej propozycji jest możliwość obejrzenia 2 zachwycających dolin – morskoocznej i pięciostawiańskiej z wieloma otaczającymi je wierzchołkami. Od Rysów, przez Mięguszowieckie, Mnicha, po Orlą Perć z Kozim Wierchem. Czego chcieć więcej ? Kilka zdjęć i mapa poniżej. Morskie Oko i Rysy z Kępy Schronisko w Dolinie Pięciu Stawów Polskich Piękne kremowe żiguli już czwartą godzinę wspinało się po zakrętach abchaskiego Kaukazu. Przy każdym strumyku przecinającym naszą drogę zatrzymywaliśmy naszego mechanicznego potwora, by odpoczął. A także żebyśmy my mogli się napić. Nie, nie wody ze strumienia, ale domowej abchaskiej wysokoprocentowej czaczy. Kaukaz, Abchazja czy Bałkany, tu w górach zawsze Cię ugoszczą. Zagrycha – gruszki z przydomowego sadu. Może i z robakami, ale kolejnym zakręcie na skraju przepaści już ich nie widzisz. To ta chwila kiedy las szumi w głowie, a kolory są bardziej intensywne niż normalnie. A cały świat jest tak piękny… Jak się znaleźliśmy w takiej sytuacji? Góry w Abchazji – Jak się dostać na szlaki Kaukazu? Abchazja ma jedną w miarę porządną drogę. Biegnie ona od granicy z Gruzją, wzdłuż wybrzeża Morza Czarnego do granicy z Rosją i dalej, do Soczi. To droga asfaltowa, pełna wariatów za kierownicą i krów leżących na drodze, ignorujących trąbienie tychże szaleńców. Po tej drodze odbywa się też jako taka komunikacja zbiorowa w Abchazji. Jeszcze po Abchazji jeżdżą taksówki. Te drugie zabiorą każdego także w prawie każdy zakamarek kraju, tyle że za dużo wyższą cenę. I żeby się dostać w głąb kaukaskich gór można spróbować autostopu, można wynająć taką prywatną taksówkę. Można też w stolicy Abchazji, w Suchum (gdzie i tak traficie, żeby uzyskać wizę do Abchazji) na deptaku przy czarnomorskiej plaży zapisać się na zorganizowaną wycieczkę. Sprzedawcy w budkach wprost prześcigają się w zachwalaniu własnej oferty: każdy busik jest lepszy od tego konkurencji, ma lepszą klimę, jest nowszy, nasza przewodniczka jest fajniejsza / ładniejsza. Ostatecznie wycieczki różnią się tylko dniem, w którym są organizowane, czasem nieznacznie ceną (przekąski wliczone/niewliczone w cenę). Busik podjedzie po Was pod hotel czy dom, w którym mieszkacie. Przewodnik mówi po rosyjsku i Waszymi współpasażerami będą tylko Rosjanie wypoczywający na tzw. abchaskiej riwierze (dawniej “sowieckiej”). Wycieczka z przewodnikiem do Jeziora Rica – największa atrakcja Abchazji Zorganizowana wycieczka do Jeziora Rica, jednego z najpopularniejszych miejsc turystycznych w Abchazji, jest jak podróż nad Morskie Oko w Tatrach. Asfaltem, kubek wina, foto z jeziorem i do domu. Atrakcje ogląda się dosyć szybko, czasu jest tyle by zrobić zdjęcie i jedziemy dalej. Dłuższe postoje urządzanie są w punktach sprzedaży pamiątek i degustacji miodów i abchaskich win. Nasza przewodniczka sypała jednak legendami i historyjkami z rękawa. I trzeba przyznać, że robiła to bardzo interesująco. Najpierw wycieczka mija wodospad Dziewczęce Łzy, 100 metrowej wysokości wąskie strużki wody. Legenda mówi oczywiście o nieszczęśliwej miłości dziewczyny do ducha gór. Przeciwstawiał się temu zła czarownica. Przed śmiercią dziewczyna poprosiła tylko, by mogła przez wieki płakać nad straconą miłością tu w górach. I tak o od tysiącleci jej łzy płyną strużkami po wysokich skałach ;). Na 6 km drogi i naszej wycieczki znajduje się- wiszący most “Tarzanka” (nie widzieliśmy, bo ten przystanek postanowiono zrobić w drodze powrotnej). Kilometr dalej pierwszy ważny punkt postoju: Błękitne jezioro (po abchasku Адзиасицва). To krasowe jeziorko głębokie na 76 metrów. Podobno jego dno zrobione jest z lazurytu i dzięki temu, ze woda tu jest bardzo przezroczysta to kolor dna nadaje barwę całemu jezioru. Legenda mówi o mądrym starcu z siwą brodą, który mieszkał tu w jaskini. Wielokrotnie służył on radą wędrowcom, pasterzom, mieszkańcom i myśliwym. W zamian dostawał od nich jedzenie i skóry zwierzą. Pewnego razu przyjął na noc obcych, którzy gdy zobaczyli u niego bogactwo skór, zabili go i chcieli uciekać z łupem. Wówczas ze skały trysnął strumień, który zalał jaskinię i złodziei. Błękitne otwarte oczy starca na dnie nadają kolor jeziorku. Gegski Wodospad widzimy z daleka z drogi (trzeba wybrać inną wycieczkę). W końcu wjeżdżamy w wąwóz długi na 8 km, miejscami bardzo wąski, do 20 metrów i tam znajduje się atrakcja: parking Kanion Jupszarski. Skały są tutaj wysokie na 400-500 metrów. Następnie wodospad Męski Łzy. Z nim także związana jest nieszczęśliwa historia miłosna, ostatecznie podobna wielu innych opowieściom. Tyle że, tym razem zapłakał mężczyzna czując w sercu, że jego ukochanej grozi niebezpieczeństwo. I dojeżdżamy nad Jezioro Rica. Stad spacerkiem nad Mleczny Wodospad. Miejsce to jest tak urokliwe, że Stalin i Chruszczow mieli tu swoje dacze. Jezioro Rica – kilka statystycznych i historycznych opowieści Jezioro Rica znajduje się w Abchazji na wysokości 884 m Jego powierzchnia: 1,48 km2, głębokość 102 m, temperatura wody: zimą 4,8 stopnia C do 17-20 stopni w sierpniu. Zielono – żółte w maju szaro-niebieskiego w zimie, w zależności od wód wpływających i fitoplanktonu. Jezioro powstało 250-300 lat temu w wyniku trzęsienia ziemi i osunięcia się zbocza góry Pszachyszy, która utworzyła tamę na rzece Jupszarze. Wówczas powstało też jezioro Mała Rica (do niego prowadzi szlak pieszy). Do 1865 roku Jezioro Rica było źle zaznaczone na mapach Kaukazu. Poprawił to dopiero 30 lat później rosyjski botanik Mikołaj Albov, który zobaczył jezioro z pobliskiego szczytu i naniósł je prawidłowo na mapy. Do 1913 roku w okolice jeziora docierali tylko pasterze. Drogę wybudowano tu dopiero w latach 1932-36. Jej długość 38 km, przechodzi przez 13 mostów. Podobno Niemcy namówili Związek Sowiecki na wybudowanie tej drogi. NKWD dostarczyło “dobrowolnych” robotników, Niemcy dali sprzęt i inżynierów. Podobno budowniczowie drogi po zakończeniu prac w tajemniczy sposób spadli z urwiska do rzeki. Zdaje się, że strategiczność tej drogi polegała na dostępie do wód źródlanych, idealnych do produkcji sztucznej plazmy. Stosowano ją u dzieci – idealnych Aryjczyków urodzonych w ramach programu “Lebensborn. Hydrologowie z organizacji “Anenerbe” (“Dziedzictwo przodków”) ustalili, że skład wody pobranej ze źródła znajdującego się w jaskini krasowej pod jeziorem Ritsa jest idealny do jego produkcji. “Żywa woda” z Abchazji w srebrnych puszkach dostarczana była najpierw do morza, następnie okrętów podwodnych do bazy w Konstancy, a następnie drogą powietrzną do Niemiec. Były nawet plany zbudowania podziemnego tunelu dla łodzi podwodnej z morza do jeziora Ritsa. Plany pokrzyżował wybuch wojny. Dzisiaj asfalt ciągle biegnie tylko do jeziora, a powyżej Ricy droga póki co biegnie kamienistym traktem. Dociera na ponad 170 m do dawnej turystycznej bazy. Dziś można tu rozbić namiot, wynająć konia i ruszyć na szlak do Jeziora Mzy, wodospadu lub Doliny Siedmiu Jezior. Legenda o powstaniu Jeziora Rica Legenda głosi, że dawno dawno temu, gdy doliną płynęła jeszcze rzeka, piękna Rica pasła stado owiec na jej brzegu. Miała ona trzech braci: Agyepsta, Atetuki i Pshegishkhi. Pewnego razu, gdy bracia polowali w pobliskich górach Ricę napadło dwóch złodziei: Gega i Jupszar. Górski sokół poleciał do braci. by zawiadomić ich o niebezpieczeństwie grożącym siostrze, jednak bracia nie zdążyli z pomocą. Rica została zgwałcona. Starszy brak zdążył jeszcze rzucić tarczą za zbirami, ale nie trafił. Tarcza spadła do rzeki i ją zagrodziła. Zhańbiona Rica nie chciała już żyć i rzuciła się do nowo powstałego jeziora. Złodzieje również utonęli. A bracia dziewczyny skamienieli z żalu. Teraz góry wokół jeziora Rica noszą imiona braci, a rzeki imiona gwałcicieli. Istnieją także inne legendy o pochodzeniu tego jeziora, również taka, że na jego dnie bandyci ukryli skarb. Reliktowy Park Narodowy Rica – ekologia po abchasku Park położony na południowym stoku łańcucha Wielkiego Kaukazu między rzekami Gaga i Jupszar. Powstał w 1996 roku w miejsce rezerwatu przyrody Rica (istniejącego tu od 1930 roku). Dzięki dużej różnicy wysokości (od 100 m do 3256 m – góra Agepsta) klimat jest bardzo zróżnicowany. W lutym w dolnej części parku średnia temperatura to -1 a u góry w tym samym czasie minimum to -30. Temperatura wody w lecie w Jeziorze Rica na powierzchni ma +22 stopnie, a zimą czasem pokrywa się cienką lodową skorupą. W dolinach zalega śnieg. Dzięki temu powstało tu wiele pięknych jezior i wodospadów. Pod ochroną w parku znajdują się: Buk wschodni (endemiczny gatunek z Kaukazu Zachodniego), Jodła Nordmanna (endemiczna z zachodniego Kaukazu), klon Trautvettera, klon Sosnowskiego, bukszpan kolchidzki, rododendron pontyjski, laurowiśnia lekarska, ostrokrzew kolchidzki, Leptopus colchicus. I jeszcze 50 innych gatunków, endemicznych dla Abchazji porastających wapienne skały. Wśród nich znajduje się caryca abchaskiej flory: dzwonek lub dzwoneczek niezwyczajny. Wszystkiego tego pilnuje niedźwiedź brunatny z wilkiem. Przeszkadzają im chronione w parku Rica kaukaskie tury i sarny podgryzane przez prometeuszki. Biwak po abchasku – ognisko, mamałyga i czacza No tak, zostawiłam Was na samym początku początku posta w małym żiguli z czaczą w ręku. Wróćmy tam. Wybraliśmy zorganizowaną wycieczkę, żeby się dostać nad Jezioro Rica (marszrutki tu nie dojeżdżają). Tu opuściliśmy naszych towarzyszy i ruszyliśmy w górę. Tak naprawdę to usiedliśmy przy szutrowej drodze prowadzącej w górę na plecakach i czekaliśmy. I wyobraźcie sobie, że zatrzymał się już drugi samochód. Byłam w takim szoku, ze nie mogłam zrozumieć, o jaki gruz mnie pytają i dlaczego miałabym mieć go dużo!? (To o bagaż chodziło). Dwóch ponad 40-letnich Abchazów jechało na “alpejskie łąki” Kaukazu zbierać Иван-чай, czyli wierzbówkę kiprzycę. Oczywiście zamierzali rozbić biwak i na zioła udać się dopiero następnego dnia rano. Oni zbudowali sobie prowizoryczne schronienie, my rozbiliśmy namiot zdecydowanie krzywo. Ale wszystkim się spieszyło: do ogniska, do mamałygi, do czaczy i wina domowego. – łatwy trekking na wysokościach Abchazja to Apsny lub Apswa po abchasku, Apkhazeti w języku gruzińskim. Sami mówią, że to kraj duszy (dosłowne tłumaczenie nazwy abachskiej). Legenda o powstaniu Abchazji głosi, że to najpiękniejszy kawałek ziemi, gdzie Bóg chciał wybudować sobie daczę, ale zlitował się nad spóźnionym na rozdawanie ziemi Abchazem (ten spóźnił się bo miał gościa i musiał go odpowiednio przyjąć) i mu ją oddał,a sam Bóg zamieszkał w niebie ;). Nasze abchaskie chłopaki jeż mają w planach wybudowanie sobie tu daczy. Chyba zajęli właśnie miejscówkę pod budowę w tym miejscu, gdzie biwakowaliśmy. Rano ruszyli na zioła, a my nad jezioro Mzy. Ze studenckiej turbazy prowadzi do Jeziora Mzy dosyć szeroka udeptana ścieżka przez las i łąki. W jedną stronę to jakieś 7 km. Można na całą tę trasę wynająć po prostu konia, albo ruszyć pieszo. Turystów dowożą tutaj , na początek szlaku, dżipami na potęgę, dlatego też radzimy wyjść wcześnie, tak by mieć jezioro całe dla siebie. Nad Mzy stoi okropny namiot, w którym pan sprzedaje piwo, słodkie napoje i batony. Jezioro zasilają wody z jęzora lodowca, który nigdy nie znika. Długość jeziora 150 m, szerokość 80 m, głębokość 16 m. Trekking do Doliny Siedmiu Jezior – Kaukaz magiczny Podobno w Abchazji jest ponad 180 jezior. Powędrowaliśmy zatem szlakiem do Doliny 7 Jezior (gdzie tak naprawdę jest ich 12 położonych na płaskowyżu Agur, powyżej 2000 m Drogę do schroniska otwarto dopiero w 2005 roku. Do tego miejsca można dojechać samochodem z napędem 4×4 lub po prostu jakimś abchaskim samochodem 😉 Potem już trzeba wędrować piechota lub wynająć konie. Szlak jest udeptany tylko do pierwszej dolinki z jeziorami (spora część wypraw tutaj, to wycieczki konne), a dalej trzeba po prostu szukać jakiejkolwiek ścieżki. Jeziorka są urocze, i tak samo urocze są ich nazwy. Pierwsze nazywa się “Jezioro przy stole – Озеро со столом ” – bo jest na nim mała okrągła wysepka. Kolejne to Jezioro Serduszko – Сердечко, w kształcie serca. Jezioro Sułtana – Султан Идзиа podobno na cześć miejscowego, który na wojnie stracił nogę, a potem jeszcze założył się z kolegami, że przepłynie to jezioro w poprzek. I nie wiem czy mu się to udało). Inne jeziora są póki co bezimienne, więc zapewne jacyś Abchazowie pokuszą się o bohaterskie czyny niedługo, by pozostawić po sobie ślad. Jeziora i widoki warte każdego litra potu zostawionego na trasie (Naprawdę tu upalnie, nawet powyżej 2000 m Powrót do cywilizacji, czyli do głównej drogi Suchum – Gagra był łatwiejszy niż można by przypuszczać. Przyjaciele naszych abchaskich przyjaciół zadzwonili gdzie trzeba i inne małe żiguli zabrało nas z wysokości prosto na czarnomorską plażę. Ach Abchazjo! Abchazja – Kaukaz – Mapa Szlaki w Reliktowym Parku Narodowym Rica, na znaku który ustawiono przy drodze : Cennik wycieczek zorganizowanych (kilku różnych firm) z Suchum do różnych atrakcji Abchazji: (ceny z sierpnia 2017): Informacje praktyczne – Reliktowy Park Narodowy Rica : Do parku nie kursuje transport publiczny, a w Abchazji nie ma wypożyczalni samochodów. Do wyboru macie autostop, taksówkę albo zabranie się z jedną z wielu wycieczek organizowanych w Suchumi czy Nowym Afonie – z tymi standardowymi (ok 950 rubli, bilet do parku 350 wliczony w cenę) można dojechać tylko do jeziora Rica. Dalej jeżdżą tylko wycieczko jeepami. Asfalt kończy się nad jeziorem Rica, potem drogi są szutrowe. Google maps nie pokazuje wszystkich dróg w parku, te ważniejsze dorysowaliśmy na czarno na mapce poniżej. Teoretycznie z namiotem można się rozbijać tylko w miejscach do tego przeznaczonych (zaznaczonych na mapce ze zdjęcia powyżej ), ale nie zauważyliśmy żeby ktoś specjalnie tego przestrzegał, choć strażnicy zarzekali się, że tego pilnują, Rosjanie rozbijali się gdzie popadnie. Najbardziej popularne trasy (ślady gpx do mapki wzięliśmy ze stron wikiloc i gpsies) + Do jeziora Mzy (na mapce poniżej na czerwono), ok 6 km w jedną stronę, całość 4/5 h od miejsca zaznaczonego jako parking (można tam tez rozbić namiot). Trasa niezbyt widokowa, ale finał fajny, choć parkowa buda z piwem straszne szpeci jeziorko. + Z tego samego miejsca co do Jeziora Mzy, zaczyna się druga trasa w przeciwną stronę do wodospadu. Zaznaczyliśmy ją na żółto. + Dolina Siedmiu Jezior (na mapce poniżej na zielono linia na północ od parkingu ), jakieś 10-15 km , 5 -8 h , wszystko zależy od tego jak daleko chcecie zajść między jeziora. Dwie powyższe trasy można też pokonać konno – wypożyczalnie są na początku szlaków. + Rica – Mała Rica – Gegski Wodospad. 27 km . Na mapie poniżej na niebiesko Znakowanie i mapy : W naszym rozumieniu szlaki nie są znakowane, choć na trasie do J. Mzy były czasem jakieś tabliczki. Nad Mzy ścieżka była bardzo wyraźna, przy Siedmiu Jeziorach było podobnie , ale tylko do momentu kiedy doszliśmy w pobliże. Nad samymi jeziorami ścieżki się rwą/zanikają czym dalej na wschód tym gorzej. To dlatego, że większość osób dociera tylko do pierwszych jezior. Nie znaleźliśmy żadnych sensownych map współczesnych. Trzeba sobie radzić z zabytkami z czasów ZSRR przydatne strony z mapami znajdziecie tutaj : + Opis w j. rosyjskim przejścia trasy Rica – Mała Rica – Gegskiy Wodospad z waypointami i mapą tego rejonu parku. + fajna mapa Kaukazu online + strona parku : + Mapy z lat 1978-1989 głównie w skali 1: 100 000 znajdziecie tutaj i tutaj Pytania, interpelacje, postulaty, sprostowania – piszcie śmiało w komentarzach 🙂

górski szlak w poprzek zbocza